Czytałam ostatnio z moją starszą córką książkę z opowiadaniami o Reksiu. Opowiadanie, które zainspirowało mnie do napisania tego tekstu, nosiło tytuł “Zawody”. Rzecz była o tym, że kury i kaczki, “dorobiwszy” się potomstwa, chciały jednoznacznie ocenić, które maluchy są mądrzejsze. Z pomocą przyszedł im Reksio, który stwierdził, że zaraz zorganizuje zawody i wszystko stanie się jasne. Konkurencje, które zaproponował to zbieranie stokrotek (kto więcej nazbiera), mecz w piłkę nożną (kto strzeli więcej bramek) oraz wyścig “do płotu i z powrotem” (kto szybciej dobiegnie do mety). Już pomijam kwestię tego, jak te konkurencje miały sprawdzać mądrość małych kurczątek i kaczątek, i jaki jest wobec tego przekaz dla dzieci, które takiej bajki słuchają. Dziś nie o tym. [Ale przy okazji: Drodzy Rodzice, pamiętajcie, że nawet jeśli książeczki, które czytacie dzieciom, wg Was przekazują głupoty, to jest to świetna okazja, by z nimi o tym porozmawiać!]
Otóż, te maluchy, których początkowo nikt nie słuchał, dały “dorosłym” dobitnie znać, że one mają w nosie całe te zawody! Że ich W OGÓLE nie interesuje, kto szybciej biega, kto sprawniej wyszukuje stokrotki na łące, czy też kto jest mądrzejszy. ONE CHCĄ SIĘ ZE SOBĄ BAWIĆ!
I taka naszła mnie refleksja, że to, że dzieci się czasami porównują ze sobą, to że chcą mieć “więcej”, “lepiej”, “szybciej”, to jest naturalne i wynika z tego, że one próbują jak najlepiej zadbać o swoje potrzeby (nie umiejąc jeszcze dostrzec i/lub wziąć pod uwagę potrzeb innych ludzi) oraz ćwiczą się tworzeniu relacji społecznych. Natomiast to, jaki my-dorośli nadajemy temu sens, to już jest inna bajka. My takie zachowania najczęściej oceniamy jako rywalizację. Ona nas denerwuje, czasem jej kompletnie nie rozumiemy (“jakie to ma znaczenie, kto pierwszy dostanie naleśnika?!”, “kłóci się z nią tylko po to, by postawić na swoim, bo wcale nie zależy jej na tym, o co walczy”), czasem “krew nas zalewa”, gdy codziennie jesteśmy świadkami wyścigu i przepychanki do przycisku w windzie. Ale często też nieświadomie, sami takie sytuacje nakręcamy. Wpędzamy nasze dzieci w taki bezsensowny, nikomu nie potrzebny, wyścig szczurów. Głupią rywalizację, która niszczy chęć współpracy. W rodzeństwie, w przedszkolu, w szkole, na podwórku. Kiedy i jak to się dzieje?
Kiedy próbujemy dzieci zachęcić do współpracy takimi tekstami: “Ścigamy się! Kto pierwszy założy buty!”, “Patrz ile siostra już zjadła, a ty wciąż masz pełną miskę”, “Kto pierwszy umyje ręce, ten wybiera smak jogurtu”, i tak dalej, i tak dalej. Brzmi bardzo niewinnie. Ułatwia nam to codzienność, szczególnie kiedy się spieszymy, albo mamy dużo na głowie. Tylko, że dzieci to przyswajają i później same urządzają “wyścigi o wszystko”.
Kiedy dzielimy wszystko “po równo”, a nie według potrzeb. Bo wydaje nam się, że na tym właśnie polega sprawiedliwość. Zdarza się jednak dość często, że niezaspokojone potrzeby i tak o siebie “zawołają” i nawet w tym “po równo” wynajdą coś, co jest “nie fair” 😉
“Załóżmy, że postanawiam: żeby moje dzieci czuły się równo kochane, to każde z nich ma wieczorem piętnaście minut sam na sam ze mną.
Może się zdarzyć tak, że jedno z nich ma ze mną do omówienia bardzo ważną dla siebie sprawę albo przeżywa jakieś napięcie i potrzebuje więcej czasu, a ja mówię mu „nie” i po 15 minutach idę do drugiego. Tymczasem drugie dziecko wcale mnie w tym momencie nie potrzebuje albo po dziesięciu minutach zasypia…. Taka zasada często się nie sprawdza. Dzieci nie chcą być traktowane równo, tylko według potrzeb. Kiedy czują się kochane, przestają się oglądać na to, czy wszystkiego mają po równo, czy jest sprawiedliwie – chodzi właśnie o to, żeby było wyjątkowo.“ /fragment wywiadu M. Stańczyk z M. Musiał – całość możecie przeczytać tutaj)
Gdy specjalnie tworzymy sytuacje rywalizacyjne (gry planszowe, zawody sportowe), bo wierzymy, że dzieci muszą nauczyć się i wygrywać, i przegrywać, bo będzie im to potrzebne w życiu. Tylko często nie bierzemy pod uwagę, że dzieci do przegrywania muszą dojrzeć, że aby nauczyły się przegrywać, muszą najpierw wielokrotnie doświadczyć wygranej i ustalania/naginania zasad po swojemu.
Kiedy zamiast okazać zrozumienie, stosujemy porównywanie, negowanie, ocenianie lub żądania. Mam tu na myśli sytuacje, w których dzieci bardzo chcą usłyszeć od nas-rodziców, że są lepsze, że są bardziej kochane, że narysowały ładniejszy obrazek, a my zamiast się pochylić nad tym czego one naprawdę potrzebują (Może wspólnie spędzonego czasu? Może przytulenia? Może wyłącznej uwagi rodzica? Może poczucia bezpieczeństwa? Może pewności, że zostaną wzięte w obronę?), każemy ustąpić młodszemu, albo mówimy, że rodzeństwo nie powinno się tak kłócić, albo mówimy, że kochamy tak samo, albo zaprzeczamy uczuciom dziecka (np. ono twierdzi, że więcej czasu spędzasz z bratem, a Ty zamiast usłyszeć, że dziecko potrzebuje więcej czasu z Tobą pobyć, mówisz: “nieprawda, przecież czytałam z Tobą książkę, a potem razem układaliśmy puzzle”), albo każemy natychmiast przestać się tak zachowywać. I to poczucie niewysłuchania, niezrozumienia, poczucie przegranej, zostaje z dzieckiem – nawet jeśli pozornie wszystko wróciło do normy. Ono zostaje i powoduje napięcie. A to napięcie skłania je do jeszcze większej rywalizacji z drugim dzieckiem (które zaczyna być traktowane jak przeciwnik).
Kiedy wchodzimy w rolę sędziego w konfliktach dzieci. Możemy mieć takie poczucie, że dzieci oczekują od nas rozwiązania konfliktu, czujemy się odpowiedzialni za relację między nimi. Tylko trzeba tu zwrócić uwagę na trzy ważne kwestie. Po pierwsze: jeśli my rozsądzamy kto ma rację, kto ma ustąpić, kto jest winny – to ZAWSZE jedno z dzieci “wygrywa”, a drugie… “przegrywa”. Po drugie: my nigdy nie znamy całej historii. Widzimy urywek sytuacji, albo poznajemy ją z opowiadań którejś ze stron czy też z obu stron konfliktu, ale nacechowaną emocjonalnie. Zatem nasza pozycja nie jest obiektywna. A wydając “wyrok” nie znając kontekstu, możemy skrzywdzić dziecko. I po trzecie: jeśli to my będziemy rozstrzygać spory dzieci, to one nie będą miały możliwości poćwiczyć jak samodzielnie dojść do porozumienia, ciągle będą nas angażować w swoje konflikty, skarżyć i czekać na werdykt.
Gdy sami rywalizujemy z otoczeniem. Z partnerem/partnerką o miano lepszego rodzica, z sąsiadem – kto ma lepszy samochód, ze szwagrem – kto lepiej zarabia, z koleżanką – która jedzie na fajniejsze wakacje, z teściową – która ugotuje lepszy obiad na niedzielne spotkanie. Dzieci to widzą i naśladują, zaczynają myśleć takimi właśnie kategoriami.
Gdy porównujemy. Że Krzyś dostał piątkę z matematyki, a dlaczego ty-synu tylko czwórkę. Że Basia ma ładnie posprzątany pokój, a ty-Joasiu wieczny bałagan. Że Julci wystarczy rano 20 minut, żeby mogła wyjść z domu, a ty-Gosiu siedzisz w łazience godzinę. To zawsze stwarza napięcie pomiędzy dziećmi. I to ono sprzyja wrogiemu nastawieniu do siebie, podkładaniu sobie nóg, popychaniu, przezywaniu się.
Gdy zmuszamy dzieci do dzielenia się. Wielu rodziców na samo wspomnienie o dzieleniu się zabawkami, dostaje gęsiej skórki. I wielu wciąż myśli, że jeśli nie nauczy dwulatka się dzielić, to na zawsze zostanie samolubem. Uwaga! Drodzy rodzice, jeśli chodzi o rozwój dzieci, to dopiero w okolicach 5 roku życia ZACZYNA SIĘ pojawiać potrzeba dzielenia się z innymi (z własnej woli). Dzieci, aby chciały i potrafiły się dzielić, muszą najpierw doświadczyć tego, co to znaczy posiadać. Muszą doświadczyć tego, co to znaczy decydować o swojej własności. Trzeba wziąć też pod uwagę, że dla malucha jego przytulanka, czy łopatka, mogą mieć takie znaczenie, jak dla nas torebka czy telefon. A także to, że nie zawsze, i nie z każdym, będą chciały się podzielić. Tak samo jak my pożyczamy przyjaciółce swoją sukienkę, ale gdyby przypadkowa dziewczyna na ulicy o nią poprosiła, to raczej nie byłybyśmy takie chętne. Czy też w przypadku panów – może i pożyczycie samochód najlepszemu kumplowi, ale przypadkowego faceta z siłowni byście pewnie wyśmiali. Warto patrzeć na dziecko, jak na człowieka – pełnowartościowego człowieka.
CO ROBIĆ, BY WZMACNIAĆ CHĘĆ WSPÓŁDZIAŁANIA MIĘDZY DZIEĆMI?
- Unikaj roli sędziego – w dziecięcych konfliktach staraj się ograniczyć do zadbania o bezpieczeństwo dzieci, wsparcia obu stron w trudnych emocjach i pomocy w usłyszeniu siebie nawzajem. Jeśli tylko to możliwe, niech dzieci same próbują rozwiązać problem, tak by dla obojga rozwiązanie było “do przyjęcia” (czyli niekoniecznie idealne). Wyjątkiem są sytuacje, kiedy któremuś z dzieci dzieje się krzywda, jest między nimi znaczna różnica wieku i sił lub któreś z dzieci samo prosi nas o wsparcie. Warto zaznaczyć, że nasza interwencja wcale nie musi oznaczać stawania po którejś ze stron i wygłaszania werdyktu!
- Akceptuj trudne emocje w stosunku do innych ludzi, pozwolić je wypowiedzieć, zamiast tłumić np. takimi słowami: “Nie można tak mówić o bracie” (więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj)
- Zamiast chwalić, stosuj uwagi niewartościujące – czyli używaj słów, które pokażą, że dostrzegasz dokonania dziecka, zauważasz wysiłek, doceniasz efekt, ale będą pozbawione ocen (zamiast: “super”, “ale ładnie”, “sprytny jesteś”, powiedz “widzę, że narysowałeś tęczę”, “opowiedz mi co jest na tym rysunku”, “jak na to wpadłeś?”, “wow, zrobiłaś to sama!”, “dziękuję, że mi pomogłeś”, “lubię z Tobą gotować”). Takie słowa niosą ze sobą przekaz: “jesteś ważny i kochany, ZAWSZE, nie tylko wtedy gdy spełniasz czyjeś oczekiwania”. Drugą kwestią dotyczącą chwalenia dziecka jest fakt, że to drugie dziecko – to “nie pochwalone”, czuje się źle, czuje się mniej wartościowe, słabsze, głupsze, niekochane, nieakceptowane, niezauważone. A to już może być impuls do “wyścigów”.
- Miej adekwatne oczekiwania – tu jak zawsze polecam zdobyć przynajmniej ogólną wiedzę dotyczącą rozwoju dzieci – to naprawdę pomaga w tym, by nie oczekiwać od dzieci tego, co jest dla nich rozwojowo nieosiągalne (np. że 2-3-4-5 latek nie będzie się złościł).
- Zamiast rywalizacji z bratem/siostrą/kolegą/kuzynką, zaproponuj rywalizację z samym sobą – “Zobacz, zbudowałeś większą wieżę niż wczoraj!” (a nie: “…większą niż Adaś”).
- Spędzaj z dzieckiem czas – czas pełen uważności, bycia ze sobą, zaangażowania i zainteresowania, znajdź coś, co sprawia Wam przyjemność, gdy jesteście RAZEM i możecie przy okazji współdziałać dla wspólnego celu.
- Zadbaj o poczucie własnej wartości dziecka – dziecko, które czuje się dobre, wartościowe, akceptowane, szanowane, ważne i kochane, nie będzie musiało wciąż tego udowadniać przy pomocy rywalizacji.
- Przyjrzyj się temu, co “napełnia kubek na miłość” Twojego dziecka, czyli co daje mu odczuć, że jest kochane (więcej na ten temat przeczytacie tutaj)
- Dawaj dobry przykład – im więcej u Ciebie współdziałania, a mniej rywalizacji z otoczeniem, tym większe prawdopodobieństwo, że dziecko będzie naśladować właśnie współdziałanie 🙂
Jeśli z zaciekawieniem przeczytałaś/eś ten artykuł, pomóż mi proszę trafić z nim do większej ilości czytelników. Będę wdzięczna za każdy komentarz, polubienie na FB/IG oraz udostępnienie. Bez tej aktywności odbiorców, trudno jest przebić się przez internetowe algorytmy. Dziękuję z góry!